Internet oczami Józi wg S. Krug

Opowiem wam pewien paradoks. My, ludzie tworzący wszechinternety, często możemy pochwalić się różnymi zboczeniami zawodowymi. A to widzimy jakiś fajny bajer na stronie, a to znajdujemy brzydki bug – paluszek sam klika „zbadaj!”. Nieświadomie przyglądamy się, oceniamy użyteczność, funkcjonalność. Nie korzystamy z usług stolarza, który ma stronę wizytówkę rodem ze średniowiecza. A przecież dobrze wiemy, że stolarz musi umieć meble robić, a nie internety. I paradoks jest taki, że my, ułomni w swoim specyficznym patrzeniu na strony internetowe, tworzymy je dla zwykłych śmiertelników! Ja wiem, że niektórzy mają większy, a niektórzy mniejszy wpływ na fazę projektowania. Ale Józia nie korzysta z makiety, tylko z tego, co my zakodujemy.

Robiąc porządki znalazłam u siebie książkę Projektowanie witryn internetowych User eXperience. Smashing Magazine. A w niej notatkę. Były to 3 zasady, jakimi kierują się śmiertelnicy podczas korzystania z internetów. Okazało się, że wymyślił je pan Steve Krug, a następnie opisał w Nie każ mi myśleć! O życiowym podejściu do funkcjonalności stron internetowych. Książka stara jak świat! Mimo to reguły wydają się być całkiem… życiowe. Porozmawiajmy sobie o nich.

Zasada 1: Nie czytamy stron internetowych. My je przeglądamy.

Czyta się książki. Jeśli wchodzimy na jakąś stronę internetową, to zazwyczaj w konkretnym celu (wyjątkiem jest facebook). A więc rzucamy okiem na stronę i często gęsto pospiesznie szukamy czegoś, co pozwoli osiągnąć ten nasz  c e l. Nie czytamy po kolei, jak jakiś czytnik: tytuł, menu, wstęp, opis, blablabla. Patrzymy i szukamy słów-kluczy odpowiadających temu, co nas aktualnie interesuje.

Oczywiście ktoś może powiedzieć, że czyta codziennie wiadomości. Ale dam głowę, że owy ktoś nie czyta od okładki do okładki wszystkie newsy z całego dnia. Raczej przegląda listę wiadomości i czyta szczegóły tylko najciekawszych z nich.

Zauważmy teraz, że projektując strony zawsze zakładamy, że docelowy użytkownik uważnie, szczegółowo zapozna się z naszą witryną. A to wizja idealna jak bramkarz strzelający gola (z własnego pola karnego – dopowiada S.). Takie rzeczy raz na milion. A my, pracując przez dłuższy czas z pewną stroną, uczymy się jej wręcz na pamięć. To z kolei skutkuje tym, że nie zauważamy nawet najprostszych luk w użyteczności. Proces, który po miesiącu patrzenia na niego wydaje się oczywisty, dla postronnego człowieka może okazać się nieścisły albo wręcz niezrozumiały.

Zasada 2: Nie wybieramy optymalnie. My zadowalamy się.

Idziemy dalej. Mamy naszego nieidealnego, aczkolwiek mocno rzeczywistego użytkownika Józię. Takiego co przegląda strony internetowe, zamiast je czytać. Takiego, co szuka haseł, które odpowiadają jego potrzebom. Zasada druga mówi, że Józia nie szuka wszystkich słów-kluczy, które mogłyby ją interesować. Nie robi rozeznania na całej stronie wybierając najbardziej obiecującą opcję. Józia klika na pierwsze lepsze hasło, które wydaje się być jakkolwiek powiązane z jej zainteresowaniami! Takie klikanie na pierwszą lepszą opcję nazywane jest właśnie zadowalaniem się. Oczywiście, jeśli wybrana opcja nie spełni naszych oczekiwań, klikamy wstecz i apiać od nowa szukamy kolejnego hasła.

Czemu? Bo całe nasze życie tak działa! Czemu korzystanie z internetów ma wyglądać inaczej… Pospieszny tryb życia nie pozwala nam na analizę wszystkich możliwych wyborów, jakie przed nami stoją. Zazwyczaj wybieramy pierwszą opcję, która wydaje nam się relatywnie nieszkodliwa, a wręcz zadowalająca. Dodatkowo, podczas poszukiwań internetowych nie martwimy się żadnymi konsekwencjami. W końcu od czego jest przycisk „wstecz”. Mało tego – brak analizy = brak nadmiarowego wysiłku mózgu.

Ja wiem, że czasem zdarza nam się dokładniej badać stronę. Najczęściej wtedy, kiedy jest ona tak tragicznie zaprojektowana, że pobieżny rzut oka nie pozwolił na znalezienie poszukiwanych informacji.

Zasada 3: Nie myślimy nad tym, jak coś działa. My po prostu sobie z tym jakoś radzimy.

Większość ludzi na świecie nie lubi czytać instrukcji obsługi. I ja definitywnie należę do tej grupy. Bez znaczenia, czy to pralka, czy szafa z IKEI. Liczę na swoją kobiecą intuicję i pomyślną inwencję twórczą. Mówię sobie „szkoda czasu!”, choć głęboko pod skórą czuję, że więcej czasu stracę odkładając instrukcję na bok niż biorąc ją do ręki. Powód jest banalny – jak większość ludzi na świecie nie lubię nadwyrężać swoich komórek mózgowych. Lubię z nich korzystać, oj tak, ale żeby tak od razu zaprzęgać je do instrukcji obsługi? Bez przesady.

Przenieśmy tę wiedzę na obszar tworzenia stron internetowych. A do internetu instrukcji nie ma! Co człowiek to inny stan umysłu. 100 ludzi szukając tej samej rzeczy na tej samej stronie dojdzie do niej w inny sposób! Ludzie mają fantazję, są pomysłowi. Potrafią wpisać w Google adres URL zamiast hasła. Ile razy ja kupując coś w sklepie internetowym wyklikałam cały proces zakupu na okrętkę, wcale nie najprostszą drogą. Dlaczego? Bo nie wiedziałam, co autor miał na myśli z tym przyciskiem i musiałam to sprawdzić. Albo nie byłam pewna, które „zatwierdź” zatwierdza to, co ja chciałam zatwierdzić.

Ludzie sobie poradzą. O ile tylko strona sama w sobie działa. Ale powiedz teraz, którą stronę wolisz – tą, z którą sobie poradzisz, czy tą, którą rozumiesz? No właśnie. Jeśli Józia będzie czuła się pewnie na Twojej stronie, wróci do niej. Wspomni o niej Józkowi. I o to chodzi!


Pamiętajmy, że strony powinny być tworzone w pierwszej kolejności dla użytkownika, dopiero potem dla klienta

Artykuły, które mogą Ci się spodobać...

Wpisz hasło, którego szukasz i naciśnij ENTER, aby je wyszukać. Naciśnij ESC, aby anulować.

Dawaj na górę