Przepraszam za ten clickbaitowy tytuł. Powinnam go sprostować. Bardziej tu pasuje: „Dlaczego nie wspieram kobiet w IT, mimo iż bardzo bym chciała?”
Uwierzcie mi – ja tak bardzo się cieszę, że jestem kobietą! To najlepsza płeć pod słońcem. Kto da radę, jak nie kobieta? Wierzę w nasz potencjał, nadludzkie siły, niewyczerpane rezerwy energii… Super jest być dziewczyną! Myśląc o tym z perspektywy mojego bloga, powinnam zająć się propagowaniem frontu wśród kobiet. Zachęcać je, wspierać, motywować, pomagać. Spotykać się z nimi na żywo. Udzielać się w specjalnych organizacjach. I robić na tym karierę. Ostatnio bardzo mocno rozważałam, aby poszerzyć w jakiś sposób swoje działania, wyjść do ludzi poza blogiem. Pierwszą myślą było – utworzenie na fejsie grupy wsparcia dedykowanej dziewczynom. Mocno wkręciłam się w ten temat, aż w końcu… odpuściłam. Dlaczego?
Źródło problemu jest jedno – ja większość mojego życia nie potrafiłam się dogadać z dziewczynami. Na świecie żyje dosłownie garstka dziewczyn, z którymi rozmawiam. Być może coś jest ze mną nie tak. Fakt jest jednak taki, że ta moja interpersonalna usterka implikuje kolejne problemy.
Ja kobiet często po prostu nie rozumiem.
Do konkretów.
Śledzę na fejsie grupy dla programujących dziewczyn. I bardzo często spotykam w nich zjawiska, których nie pojmuję w swoim mózgu.
Na przykład – nieustanne propozycje grupowych spotkań w celu programowania w ogólności. Że co? Że jak? To już delikatnie trąci modą w stylu bucket challenge. Tylko w stylu chodźmy pokodzić challenge. Może ja mam jakąś wąską wyobraźnię, ale po prostu tego nie widzę. 15 nieznajomych sobie dziewczyn spotyka się w starbuniu, rozkłada się z laptopami i po prostu programuje. Eeee…? Co? W czym? Gdzie? Po co? Zanim wszystkie uruchomią WIFI, połowa zdąży się pokłócić. Druga połowa dojdzie do wniosku, że to jednak nie dla nich, bo oczekiwały wyższego poziomu. Po prostu nie ogarniam tego systemu. Uważam, że wymiana wiedzy to podstawa rozwoju. Dlatego też uwielbiam np. spotkania Meet.js. Ale w ogóle nie wyobrażam sobie tych spontanicznych warsztatów.
Wróćmy do tych grup na fejsie.
Troszkę przyczepię się tego środowiska. Wiele postów, które migają mi przed oczami, klasyfikuje się do kategorii wtf. Przykłady? Dziewczyny, w co mam się ubrać na podpisanie umowy? Idź na bieliźnie, przynajmniej zostaniesz zapamiętana. Hej, czy to normalne, że nie potrafię sama napisać kodu? Że co ***? Ej, mam napisać apkę-kalkulator. Od czego zacząć? Wyciągnij kartkę i długopis. Jak zacząć programować? Kup komputer. Nie mam motywacji, zróbcie coś… Wysyłam ci naklejkę jednorożca, buziaczki. Skąd się uczyć? Z kraju i ze świata. Ludzie drodzy, mnisi w Tybecie wiedzą, co to google! Ach, jeszcze sztandarowe sprzedam książki. Stare jak świat. Nieaktualne. Ale co tam, kupuję, to książki! Bo ja tak lubię zapach papieru. Będzie ze mnie idealna programistka.
Życie jest to najdłuższą czynnością jaką robimy. Mimo to jest krótkie.
Szkoda czasu na bezmyślne scrollowanie instagrama. Nie mam ochoty czytać postów, które nic nie wnoszą do mojego życia. Nie mam ochoty udzielać się w dyskusjach, w których mój głos nie przyniesie nikomu żadnego pożytku. Chcę pomagać, chcę wspierać. Ale nie każdego. Bo sądzę, że nie każdy nadaje się do tej roboty. Ja np. byłabym słabym górnikiem. Mam delikatną klaustrofobię, a ciemności boję się strasznie.
Na serio rozumiem zainteresowanie branżą IT. Ponoć da się tu zarobić. A wiadomo, o to chodzi w pracy, żeby generowała jakiś dochód. Możliwie jak największy (ale nie za duży, co by palma nie odbiła). Ale, proszę, wytłumaczcie mi, skąd to parcie na programowanie…?
IT to nie tylko pisanie kodu.
Wytwarzanie jakiegokolwiek produktu cyfrowego to proces angażujący szereg ludzi na przeróżnych stanowiskach. Jakieś analityki, scrum mastery, testerzy, projektanci, graficy… Dla każdego kandydata będącego w posiadaniu 2 półkul mózgowych znajdzie się miejsce. Właściwe miejsce. Tymczasem ze wszystkich stron wszechświata zalewa mnie moda na bycie programistą.
Doskonale też rozumiem chęć zmiany branży. Sama studiowałam inżynierię biomedyczną i już po pierwszym roku studiów wiedziałam, że w Polsce nie ma szans na rozwój w tej dziedzinie. Jednak cały ten pomysł na front-end przychodził do mnie bardzo powoli. Najpierw na studiach zauważyłam, że mogę programować (akurat w Javie) cały dzień nie odchodząc od biurka. Tak mnie to wciągało. Później przyszedł czas na WordPress. W międzyczasie ktoś poprosił mnie o administrowanie strony internetowej. Krok po kroku doszłam do postanowienia: to coś dla mnie – idę w ten front-end. To była całkiem świadoma decyzja. I patrząc przez pryzmat mojej historii na dziewczyny dookoła mnie, które deklarują chęć bycia programistką… Stanowczo zbyt często na kilometr wyczuwam motyw nie wiem, co ze sobą zrobić, więc zacznę programować. Uważam takie podejście za toksyczne.
Bo na fejsie przeczytałam, że tu się dużo zarabia. Bo w końcu coś robić trzeba. Bo mąż programuje (moje ulubione). Bo koleżanka mówiła, że to dobre zajęcie dla kobiet. Bo mam dobry gust to sobie poradzę. Lub ładniej – bo to praca rozwojowa i przyszłościowa.
Meh.
Chcę się otaczać ludźmi, którzy są autentycznie zainteresowani front-endem. Ale infantylność zawodowa to nie jedyna rzecz, która mi przeszkadza.
Druga sprawa to skrajny, ortodoksyjny feminizm.
Sprawa sprzed tygodnia – patrzę, a tu super event dla dziewczyn! I już się cieszę, bilety na pociąg w koszyku, mąż uświadomiony, opieka do dziecka załatwiona, kiedy czytam komentarze i… odechciewa mi się. Jakaś kobieta burzy się, bo w opisie jest rodzaj męski, a przecież mamy do czynienia wyłącznie z prelegentKami. Ktoś odpowiada, że będą również prelegenci. Gównoburza – czas start. Jak to mężczyźni? Na konferencji dla kobiet? Ale co oni tam wiedzą o kobietach w IT? Eh. A z kim my głównie współpracujemy? Kto głównie przeprowadza rozmowy techniczne? Ja bym z chęcią posłuchała właśnie tę drugą stronę…
Od (w sumie) pseudo-feminizmu niedaleko do… parytetów. W każdej grupie kobiet znajdą się femi-wariatki, które codziennie rano i wieczorem modlą się o ustawowy podział płci w swojej branży 50/50. No sorry, to po prostu głupota. Z którą mamy do czynienia na co dzień! Są firmy, w których za polecenie kobiety dostaje się wyższą premię niż za polecenie mężczyzny. Są firmy, w których wewnętrzna polityka wymusza minimalną ilość zatrudnionych kobiet. Nie jest ich tak mało. Powinnam się cieszyć, prawda? Gorzej, jak ktoś spojrzy na mnie w nowym miejscu pracy wzrokiem pełnym wyrzutu „zatrudnili ją, co by się tabelka w excelu zgadzała”…
Ach, i na koniec jeszcze jedno – wszechobecne stwierdzenie…
„to zacznij od frontu, jest najłatwiejszy”
Nie będę tu rozpoczynać dyskusji, czy front-end jest łatwiejszy od back-endu bo to całkowicie bezsensowne dumanie. Skomentuję to tak: to smutne, że tak wiele kobiet związanych z IT nadal uważa, że front-end developer to gość od CSSów. A może smutniejsze jest to, że biedne dziewczyny szukające dla siebie miejsca w IT w to wierzą i, w ich mniemaniu, idą na łatwiznę?
Na koniec chcę zaznaczyć – w tym artykule nie generalizuję mówiąc, że każde środowisko dziewczyn w IT jest w 100% przesiąknięte toksycznymi motywami, naiwnością oraz inteligencją na poziomie ameby. Oczywiście, że tak nie jest! Znam fajne dziewczyny związane z IT, które prezentują zupełne odmienne postawy. Opisałam jednak zjawiska, które zaobserwowałam, i których spore natężenie sprawiło, że zrezygnowałam z publicznego udzielania się wśród dziewczyn. Uwaga – nie znam od podszewki każdej kobiecej organizacji w IT, być może kiedyś wpadnę na taką, w której z radością się zaangażuję. Trzymajcie za mnie kciuki! Póki co – takiej nie znalazłam.
Naprawdę wierzę, że kiedyś znajdę dla siebie miejsce wśród tych kobiet IT. Bo ja nam, kobietom, bardzo współczuję. Ostatecznie, nie jest nam lekko. Chciałabym was wpierać, motywować, inspirować dzielić się swoim doświadczeniem, wiedzą! I to samo chciałabym czerpać od was! My, kobiety, mamy tę moc. Jednak – nic na siłę.
Możecie mi powiedzieć: „miłość przychodzi z czasem!”. Ale ja wam powiem, że bez chemii nie będzie miłości.