niemowlę

Matka programistka #9 na półmetku macierzyńskiego

Zazwyczaj w Matkach Programistkach przemycam nieco praktycznej wiedzy pośród sporej dawki matczynej prywaty. Jednak uprzedzam Ciebie – tu nie znajdziesz niczego praktycznego. Otóż ten artykuł to mój pseudoterapeutyczny esej o życiu dobrym, choć pełnym wzlotów i upadków, chęci i niechęci, próbach i rezygnacji. Być może ciebie zainteresuje, a nawet poprawi samopoczucie (w szczególności, jeśli jesteś rodzicem). Jednak nie szukaj w nim JavaScriptu – tu go nie ma.

Ostatnia Matka programistka zakończyła się ogromną nadzieją na dobry poród w tych osobliwych czasach. I… rzeczywiście taki był. Jestem stworzona do rodzenia dzieci (choć niefortunnie do bycia w ciąży już totalnie się nie nadaję). Niespodziewanie, lekko przed czasem, zaliczając aptekę między skurczami po ostatnie niezbędności – pojawił się Tomek. Było dokładnie tak, jak tego chciałam. A potem przyszło życie.

Bardzo dobre życie.

Bycie mamą dwójki nie okazało się jakimś rocket-science. Przynajmniej w moim układzie życiowym, kiedy tata dzieci jest na miejscu i pracuje w ludzkich, humanitarnych godzinach. Jest intensywniej, więcej, szybciej i oczywiście codziennie mam myśli „o jak to było lekko tylko z jednym dzieckiem”. Jednocześnie jest nam dobrze. I chciałabym w tym momencie podzielić się z tobą moim największym odkryciem ostatniego pół roku, które może być dla ciebie ważne. Dopiero mając porównanie z Tomkiem, zauważyłam, że Julka to rasowy hajnidek (high need baby), wrażliwiec totalny. Nie lubię etykietek, nigdy nie starałam się analizować zachowania mojego dziecka w kontekście „normy”, bo wiem, że każde dziecko jest inne. Jednak świadomość pewnej wyjątkowości Julki wzbudziła we mnie dwa uczucia. Po pierwsze – ulgę. Teraz wiem, że to okrutne zmęczenie i frustracja, które pamiętam z pierwszego roku życia Juli – są normalne i wcale nie świadczą o tym, że byłam złą mamą. Miałam absolutne prawo tak się czuć. Po drugie – spokój. Dotychczas myślałam, że nasze różne, często nietypowe wyzwania wychowawcze z Julą miną. Teraz już mam pewność, że każdy etap jej życia będzie wiązał się z jakimiś problemami emocjonalnymi. I ponownie – sam fakt pojawiania się problemów nie świadczy o tym, że jestem złym rodzicem. Wręcz przeciwnie. Bardzo dobrze, że zauważam wyzwania, z jakimi mierzy się moja córka, towarzyszę jej, pomagam. Ja to odkryłam, poczułam dopiero po 3 latach życia dziecka. Jeśli też jesteś rodzicem, przypominaj sobie o tym codziennie: jesteś wystarczająca/wystarczający. Masz prawo czuć się źle, masz prawo czuć chęć odpoczynku od dzieci. I nie porównuj się z innymi rodzicami, nigdy przenigdy. W szczególności, gdy mówią, że ich noworodek przesypia całe noce.

Łyżka dziegdziu.

Dobrze nam życie leci, jednak powiesz: a co z blogiem? Dla odmiany cicho tu i smutno, kurze nieprzetarte, podłoga brudna. Otóż wierz mi lub nie, ale ja mam tuzin rozgrzebanych szkiców nowych artykułów. Jednak, o dziwno, nie potrafię ich skończyć! Potrzebuję 2 nieprzerwanych godzin ciszy i spokoju, aby dobrze zacząć (a przy pomyślnych wiatrach nawet skończyć) taki artykuł. Ot, 2 godzinki. Nic więcej. Jednak w ciągu dnia takiego luksusu nie znajduję, a wieczorami – jestem sparaliżowana ze zmęczenia i nie mam siły kremu wklepać w ręce, a co dopiero specyfikacje czytać. Z dziećmi nic nie napiszę – ostatnio próbowałam coś stworzyć przy Julce. Duże dziecko, grzeczne, samozajmujące się, nie powinno być problemu. E tam! Nie mrugnęłam dwa razy, a już siedziała mi na kolanach, oglądając na youtubie igrzyska paraolimpijskie (konkretnie zawody w ping ponga). Nie pytajcie, jak do tego doszło. Mam córkę mistrzynię manipulacji. Po tatusiu. A więc pisanie artykułów w 15-minutowych sprintach, jakie dostaję od losu – nie cieszy mnie, nie rozwija mnie. Chcę 2 godziny. A konkretnie chcę odzyskać wieczory, może nie pełne energii, ale tak choć na pół gwizdka. Co by się zdania sklejały i oczy nie zamykały. Wystarczy. Bo musisz wiedzieć, że obecnie…

nie czuję się.

W ogóle. To doprawdy przedziwne zjawisko, ponieważ jestem naprawdę dobra w określaniu swoich uczuć. Jednak obecnie czuję, że umysł oderwał mi się od ciała. Mam kilka teorii, dlaczego tak się stało. Być może włączył mi się syndrom przyrośnięcia do dziecka. Dla jasności – kocham swoje dziecko, trafił mi się naprawdę wdzięczny egzemplarz, jednak.. brakuje mi oddechu, randki, ludzi, rozmów niedzieciowych i niedzieciowych aktywności. Ot, życia mi trochę brakuje. Swojego, poza domem, który również kocham nad życie, jednak przez ostatni rok nieco mi się opatrzył… A może powodem mojego stanu jest pogoda? Jestem istotą napędzaną słońcem. Tymczasem mamy maj, a ja spaceruję w zimowej kurtce, szalu i czapce i ani trochę nie mam ochoty rezygnować z jakiegokolwiek elementu mojej garderoby. Jednak najprawdopodobniej istnieje kilka źródeł mojego nieczucia. I zasiedzenie, i pogoda, ale też paskudna mszyca przywieziona w tulipanach od teściowej, okrutne wyniki badań, które ani trochę nie przypominają przedciążowej normy, absurdalne ceny działek w Trójmieście lub przerwa w emisji Riverdale (do lipca!). Jedno z nich lub wszystkie naraz spowodowały, iż się nie czuję.

Nic na siłę, lekko młotkiem.

Akceptuję ten stan. Pozwalam sobie na bycie w nim, bo… wiem, że on minie. Rzucając klasykiem: po każdej burzy przychodzi słońce. Tak, to jest takie proste! Nie walczę, nie tupię nogą, nie produkuję wyrzutów sumienia. To minie. A potem przyjdzie nowy, inny etap, w którym znajdę więcej przestrzeni dla wszystkiego, za czym teraz tęsknię. Powtarzam sobie, że jestem w dobrym momencie mojego życia. Że moje tu i teraz jest dla mnie dobre, ważne i potrzebne (nawet, jeśli teraz tego nie rozumiem). A mój feralny czas nieczucia poświęcam na tzw. self-care. Aromaterapia, ajurweda, masaże, joga, od niedawna nawet bańki postawię. Rozwijam się tu, gdzie mogę, łapię okazje, pielęgnuję wdzięczność. Przytulam moje dwa rzepy niedoczas i niemoc, a następnie powolutku przekuwam je w coś dobrego.


Kończąc – wysyłam uściski do wszystkich rodziców. Tonę zrozumienia wobec tych kinderków, które magicznie znikają z kuchennej szafki. Morze akceptacji dla jeszcze-jednych-bajek. Tak, potwierdzam, że nutella jest tylko dla dorosłych, bo zawiera alkohol. Rozumiem. Te złości, niemoce, bezsilności, starania i odpuszczania. Jesteście najlepszymi rodzicami dla swoich dzieci.

Artykuły, które mogą Ci się spodobać...

Wpisz hasło, którego szukasz i naciśnij ENTER, aby je wyszukać. Naciśnij ESC, aby anulować.

Dawaj na górę